„Jak co roku w okolicach Sylwestra, starając się jak najszybciej zbić nadprogramowe poświąteczne kilogramy obiecujemy sobie stojąc przed lustrem, że od Nowego Roku wszystko się zmieni.”
Jak co roku w okolicach Sylwestra, starając się jak najszybciej zbić nadprogramowe poświąteczne kilogramy obiecujemy sobie stojąc przed lustrem, że od Nowego Roku wszystko się zmieni. Byleby jakoś przeżyć tę ostatnią noc w roku… W sumie to i tak na balu będzie ciemno, a nasze znajome na bank tak jak my mają odstające sadełko po świątecznych potrawach i wypiekach. To przecież tylko jedna impreza, ale już po 1 stycznia wszystko się zmieni, oj tak! Ruszam na fitness, zacznę jogę, kupię karnet na rollery i przestanę jeść słodycze… ba… co tam słodycze, wszystko przestanę jeść – założę kłódkę na lodówkę, powieszę na niej zdjęcie Mirandy Kerr i za rok o tej porze wejdę w każdą jedną kieckę.
A propos kiecki, moja mama w przypływie Sylwestrowego szaleństwa już od kilku tygodni przeglądała wszystkie sklepy internetowe w poszukiwaniu idealnej kreacji na bal, na który idzie z tatą. Nie obwiniam jej wcale – rozczarowanie, że się nie wchodzi w sukienkę zamówioną on-line jest znacznie mniej gorzkie niż to w ciasnej przymierzalni znanej nam sieciówki. Przecież trudno jest dobrać odpowiedni strój przez ekran komputera a grunt to jest mieć na co zwalić całą winę. Także w tym roku moja mama zamówiła i szybko zwróciła 3 sukienki i ostatecznie pójdzie w czymś innym.
Ale od Nowego Roku… No jak Boga kocham… Wszyscy bierzemy się za siebie… Nordick walking, siłownia, bieżnia i jeszcze pływanie! Wszystko naraz i dieta cud, koniecznie jakaś dieta cud, po nowym roku wygoogluję coś, wydrukuję sobie i na bank przyniesie to zamierzone efekty… Dlaczego noworoczne obietnice i postanowienia są tak nieskuteczne? Przecież motywacja jest ogromna, szczególnie gdy w pierwszym tygodniu stycznia dostaniemy od znajomych zdjęcia z Sylwestra – łooo Jezuu – to aż tak źle ze mną? To ja tak naprawdę wyglądam? Prawo Yerkesa-Dodsona mówi, że wysoka motywacja jest skuteczna tylko i wyłącznie wtedy, gdy zadanie do wykonania jest dla nas łatwe, gdy natomiast przewyższa nasze dotychczasowe możliwości – motywacja zamienia się w skumulowany stres i nici z sukcesu. Marzymy o natychmiastowych rezultatach zamiast rozciągnąć długoterminowy plan.
A może by tak dla odmiany w tym roku, zamiast katować się nowymi zakazami i wyrzekać się tego co dotychczas dawało nam radość, powoli wprowadzać zmiany metodą małych kroczków. Ograniczyć kawę, ale nie od razu jej sobie zakazywać. Zacząć pić więcej wody – bo to jak wiadomo dobrze robi na cerę. Zadbać o siebie, zafunduj sobie zabieg w SPA po całym tym świątecznym ambarasie – zadbane ciało, nawilżona skóra to od razu 2 kg mniej. Wygospodaruj dla siebie więcej czasu i nie czekaj kolejnych 12 miesięcy aby pójść do fryzjera czy zrobić manicure, przecież gdy wychodzisz z salonu czujesz się znakomicie, czemu nie fundować sobie takich przyjemności częściej. Nie kupuj też vipowskiego karnetu na siłownię, bo i tak z niego nie skorzystasz, a nawet jeśli to potrwa to góra 3 miesiące, a po Wielkanocy znów będziesz jęczeć jak tu się odchudzić na wakacje. Lepiej wybierz jeden sport, który sprawi ci przyjemność, mnie totalnie pochłonęła Zumba, to taniec i ćwiczenia w jednym, sprawi, że poczujesz się super-sexy i będziesz chciała więcej!
Nie zależnie od tego jak podchodzimy do noworocznych postanowień, czy nasze plany są wielkie czy też malutkie, pamiętajmy, że to kolejny rok, a czas nas nie oszczędza i zawsze zostawi po sobie pamiątki na naszej twarzy, dlatego koniecznie pamiętajmy o codziennej pielęgnacji aby choć trochę z tym szalonym czasem powalczyć…
świetny tekst,tylko tak dalej!